Historia


 Był rok 1996 r.... Pełni wrażeń po wakacyjnych wojażach wróciliśmy do naszego przytulnego, ale jednak odrobinę pozbawionego swobody mieszkania w bloku.

     Kiełkująca od dawna myśl teraz nie dawała nam spać ..... Wcześniej podejmowane próby, a to zamiany mieszkania, a to kupna ogrodu działkowego, a to działki z zamysłem późniejszej budowy domu, czy też kupna samego domu kończyły się fiaskiem, najczęściej tuż przed ich sfinalizowaniem dochodziliśmy do wniosku, że to jednak nie to. Do czasu jednak....

     Pewnej pochmurnej soboty zadzwonił telefon: Pani Zosia przeczytała jedno z naszych ogłoszeń i zaprosiła nas do obejrzenia swojej nieruchomości. Ku naszemu zdumieniu znaleźliśmy się w miejscu, na które już wcześniej zwróciliśmy uwagę, zauroczeni kolorami zbliżającej się jesieni. Serduszka pikały nam mocno, gdy właścicielka przedstawiła nam stare dokumenty związane z interesującą nas nieruchomością, w tym akt własności, w którym ku naszemu zachwytowi przeczytaliśmy, że "posiadłość ta powstała z parcelacji dóbr ziemskich "Hulanka".. Nie mogliśmy pozostać obojętni wobec historii, takiej nazwy i przesłania z niej wynikającego...

       I tak przed samym Bożym Narodzeniem  staliśmy się "posiadaczami  ziemskimi"  gruntów klasy  V  i  VI po byłym kartoflisku oraz pozostałościami  starego siedliska: resztkami sadu owocowego, kilkunastu starych drzew (w tym dwóch przepięknych dzikich grusz) oraz kupy chaszczy porastających zawalone fundamenty starego domu. Nie mieliśmy żadnych wątpliwości: CHCEMY TO SIEDLISKO ODTWORZYĆ !!!


Wiedzieliśmy, że nasz dom musi dobrze czuć się w miejscu które dla Niego wybraliśmy. Wiedzieliśmy też, że wybrany przez nas zakątek, otoczony niczym nie skrępowaną naturą,  nie przygarnie czegoś na wskroś nowego. Nie musieliśmy długo szukać:  dowiedzieliśmy się niebawem  że w pobliżu miejsca, w którym urodził się Józef Ignacy Kraszewski, jest do sprzedaży stojący   w lesie duży, drewniany dom. Był smutny i  opuszczony,  ale czekał na nas.

          2 lutego 1997r. po 5 dniach jazdy i  przebyciu ok. 70 km  dzięki ogromnemu wysiłkowi, sprytowi i pomysłowości  firmy Pana Jurka "Mocnego"  nasz dom dotarł na naszą "Hulankę". Niestety w niczym nie przypominał tego pięknego domu z lasu: na lawecie stała stara chałupa bez dachu (dachówkę zdjęto, a krokwie zostały położone), pozbijana dla usztywnienia krawędziakami,  poskręcana drutem, bez komina i okiennic. Wiedzieliśmy, że było to konieczne aby dom przewieźć w całości, ale jednak widok był okropny, zwłaszcza po wejściu do środka. Były też powody do dumy, przewożąc go pan Jurek pobił swój rekord, nasz dom był największy z przewożonych przez niego w całości: 14m długości i 7,5m szerokości!




Każdą wolną chwilę.  Bardzo szybko zrozumieliśmy, że właśnie to "tygryski lubią najbardziej". W pracy pomagała nam rodzina i znajomi, od których też dostaliśmy i ciągle dostajemy mnóstwo  rzeczy do naszej chaty. I pomyśleć, że był na początku taki moment, że baliśmy się,  czym urządzimy nasz dom, bo jak, to zawsze wiedzieliśmy.

Teraz nie możemy doczekać się ciepłych dni, kiedy możemy się przeprowadzić i z żalem opuszczamy to piękne miejsce jesienią. Nasz dom jest  otwarty i tętni życiem. Jego charakter to zasługa wszystkich przyjaznych nam osób, bo każdy  kto nas odwiedził raz, zawsze wraca i zawsze z  prezentem dla domu. Przedmioty nam ofiarowane są drobiazgami wyszperanymi na strychach i komorach, są też pamiątkami rodzinnymi, niewielkiej może wartości materialnej, ale cennymi dla nas darami serca:   "bo tylko u Was  pięknie będą wyglądać".

1 komentarz: